Bałtyk. Polskie wakacje

Po raz pierwszy od 15 lat spędziłem urlop nad polskim morzem. Po latach letnich eksploracji włoskiego interioru, chorwackich plaż i cypryjskich tawern powróciłem do mojej ukochanej Ojczyzny. Przyznaję bez bicia – był to plan awaryjny, wymuszony rewolucją w moim życiu większą niż mogłoby być wprowadzenie od zaraz kapitalizmu na Kubie.

Odwaga przez wielkie „O”, bo czy coś jest przejawem większej odwagi niż dobrowolne spędzenie dwóch jesiennych tygodni , bez przymusu nad Bałtykiem? Chyba tylko deszczowy lipiec spędzony nad tą samą płytką, zimną i smutną kałużą.
Ale nie było tak źle. W zasadzie było świetnie. Polskie plaże i nadmorskie miasteczka po sezonie pachną taka samą melancholią jak odsłuchane po dwudziestu pięciu latach piosenki z niezapomnianej Akademii Pana Kleksa. Zwiedzamy i słuchamy. Słuchamy i zwiedzamy. A właściwie próbujemy słuchać, bo moja córka sama próbuje śpiewać – powinni ją raczej postawić w Libanie, pod syryjską granicą. Wykurzyłaby dyktatora i mordercę al-Asada szybciej niż amerykańskie tomahawki.

Gorzej, jeśli melancholia przemieni się w przygnębienie a o to nietrudno. Promenada Światowida w Jastrzębiej Górze straszy pustymi budami („salon bilardowy”) i porozrzucanymi elementami ogródków piwnych. Wybetonowany bulwar Nadmorski w Helu odpycha mocniej niż architektura enerdowskich blokowisk. Jest brzydko i nieprzyjemnie a niespecjalnie dobre gofry (dziewięć złotych sztuka) sytuacji nie poprawiają.

246564_3972494269886_520599987_n.jpg

Wiemy, że jesteśmy robieni w konia: przez pogodę, która obiecuje słońce, przez barmanów rozrzedzających piwo i panie bufetowe które kręcą lody na niedoważaniu porcji. Od patrzenia na bałagan, na małą architekturę bolą nas zęby i dostajemy migreny. Od patrzenia na tutejsze krajobrazy boleści przechodzą szybciej niż po zażyciu garści tabletek aspiryny. Tu jest naprawdę cholernie pięknie.
Nad Bałtykiem z turystami dzieją się rzeczy dziwne – ich tolerancja na niewygody zdecydowanie rośnie. Nie narzekają na złą pogodę (a mogliby sobie poużywać ale trzeba żyć nadzieją przez te 14 dni urlopu), woda w morzu nie jest tak zimna jakby się zdawało, dzieci nasze i sąsiadów są grzeczniejsze a piwo smakuje lepiej i nie jest nawet tak drogie. Tak właśnie mam podczas urlopu nad polskim morzem.

Mimo bałaganu i bylejakości perwersyjnie będę powracał nad Bałtyk – bo jest nasz, jedyny i wyjątkowy. Bo czuję się tu jak u siebie. No i plaże są faktycznie – jedne z najpiękniejszych w Europie i nawet największy bałagan dookoła tego nie zmieni.