Na szparagi trzeba poczekać jeszcze kilka tygodni zanim pojawią się w Polsce. Staram się kupować je zawsze na krakowskim Starym Kleparzu – tam z reguły są najlepsze. Końcówka kwietnia. Słońce o dziwo grzeje jak w czerwcu, więc wracam czym prędzej do wiosenno-letnich przepisów. Udało mi się już dorwać szparagi – import prosto z Alzacji – w jednym z marketów (chyba lidl?? ale pewności nie mam – demencja). Szybka decyzja i robię coś, co jest prostsze od gotowania jajka na twardo.
Przepis z gatunku kochaj albo rzuć. Wegetarianie będą zachwyceni, kiełbasiani talibowie zatrzęsą się z oburzenia. Choć do grilla to to nawet pasuje :-P Przepis potraktujcie jako zachętę do eksperymentów z proporcjami, składnikami. To jest kulinarny Freestyle…
Szparagowy blitzkrieg trwa w najlepsze. Białych szparagów przyrządzać organicznie nie cierpię. Najczęściej są zbutwiałe i trzeba chwilę czasu poświęcić na ich obieranie, a jeśli czasu ktoś ma w nadmiarze – ręka w górę, zakupię każdą ilość. Niemniej, sezon na szparagi trwa około miesiąca – śpieszmy się, bo zaraz po tym warzywie pozostanie biało-zielone wspomnienie.
Sezon grillowy otwarty. W tym roku wyjątkowo weekend majowy spędzam w kraju, bez ruszania się poza ogrodzenie działki. Idealne okoliczności do pielęgnowania tego plebejskiego, wiejsko-mieszczańskiego zachowania :)
Tajska klasyka, aby warzywa były kruche smażymy je krótko na bardzo mocno rozgrzanej oliwie, w woku. Warzywa będą rozkosznie chrupiące, nawet te delikatne – tak jak cukinia.
Jako, że „nie robię” w ciastach i słodyczach dzisiejsze zlecenie z redakcji na materiał („czekolada w roli głównej”) trochę mnie wkurzyło. – Kiedy będą chłodniki (cholera, chłodnik jest za oknem – non stop, no nie?), kiedy będą zlecenia na tarty, zupy…? W archiwum znalazłem jeden średni materiał – smakuje lepiej niż wygląda na zdjęciu.
Dziś pierwszy dzień wiosny, więc przepis wiosenny choć naciągany. Stokrotek nigdzie nie znajdziecie, o dobrym ogórku w marcu też możecie jeszcze zapomnieć. Niemniej – to najprostszy z możliwych przepis, znalazłem go kiedyś u Jamiego Oliviera. Pyszna, orzeźwiająca sałatka.
Bierzemy 500 ml mleka kokosowego, 1 l bulionu, 2-4 łodygi trawy cytrynowej, galangal lub imbir, 1 chilli, kilka porwanych listków limonki kaffir. siekamy co da się posiekać, całość gotujemy 10 min i przelewamy przez sitko.
Redaktor A. poprosiła o podanie przepisu na kolację walentynkową. Ok, sensowne i łatwo dostępne afrodyzjaki to m.in: szparagi (trzeba poczekać do maja/czerwca), banan (o rly?), ostrygi (come on! nie takie znów łatwo dostępne), awokado (akurat nie mam) i chilli (mam, chyba tylko czosnku używam częściej w kuchni). Będzie więc chilli – mam nadzieję, że po użyciu zabawa w sypialni będzie równie ostra :D
„Nienawidzę Żydów i Izraela. Nienawidzę Stanów. Wiesz co znaczy skrót USA? Wytłumaczę Ci: United SHIT of America (Zjednoczone G…NO Ameryki)!” – krzyczy mi do ucha Mehmet, kiedy próbuję przedstawić swoje racje.